dzinie tych wysiłków w wodzie pozostała już tylko matnia.
Llo uśmiechnął się triumfująco. Był pewny obfitej zdobyczy.
Świadczyła o tem kotłująca się woda i coraz częściej rozlegający się plusk w sieci.
Niektóre ryby wyrywały się z ciągnącej się po dnie matni i z rozpędu wyskakiwały na brzeg. Najmłodsi chłopcy ogłuszali je ciosami kijów.
Murzyniątka nie miały sił wyciągnąć całej sieci. Przepełniona rybami była zbyt ciężka. Zrozumiał to Llo i postanowił śpieszyć się, aby ryby nie porwały matni.
Z trzema starszymi chłopcami wszedł do wody, jął wyjmować z sieci najgrubsze ryby i ciskać je na brzeg. Murzyniątka z radosnemi okrzykami dobijały je kijami i składały wśród kęp.
Niewód zagarnął przeróżne ryby.
Najwięcej jednak było tu długich, o kościstej, okrągłej łusce i kilku płetwach na grzbiecie, — żółtawych, leniwie poruszających się fokene, uzbrojonych w ostrza na grzbiecie krokro i większych od nich — najeżonych kłującym grzebieniem — keszr,[1] przypominających nasze okonie, tylko bez porównania większych. Jeden ze zła-
- ↑ Keszr — Europejczycy nazywają ją w Afryce „rybą-kapitan“; dochodzi ona do 1,8 metra.