Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wspaniała, potężna i dumna postawa gońca uderzyła obecnych. Ci bowiem znali się na ludziach rycerskich i na fantazji kawalerskiej. Wszyscy oni słyszeli nie jeden raz o przewagach ambitnego pół-watażki, pół-pułkownika, jak nazywano w wojsku koronnem pana Aleksandra, jednak nigdy nie oglądali go na oczy własne, więc i nie wiedzieli, kto był ów rycerz wyniosły, chudy, barczysty, niby z rzemieni mocnych a grubych spleciony. Drapieżna głowa, wysoko podniesiona i oczy pełne odwagi, zuchwałości i przenikliwości dzikiego zwierza uderzyły króla i otaczających go panów.
Zygmunt spojrzał na gońca pytającym wzrokiem.
— Pismo od hetmana litewskiego, miłościwy panie — rozległ się głuchy, śmiały głos od progu.
Jezuita podbiegł do Lisowskiego i trzymany przez niego list królowi podał.
Zygmunt jednak nie śpieszył się z jego odczytaniem. Wpatrywał się w niezwykłą postać gońca.
— Pocztowy, czy pachołek hetmański? — rzucił nareszcie pytanie.
Pan Lisowski dłoń na jelcu szabli położył i, pochylając głowę, rzekł dobitnie:
— Hetman własnego wojska lekkiej jazdy, pułkownik Aleksander-Józef Lisowski, wasza królewska mość!
Znieruchomiał, tylko głowę orlą jeszcze wyżej podniósł i wzrokiem ponurym palił i badał zebranych panów.
Wszyscy się podnieśli i z podziwem patrzyli na rycerza, którego imię stało się postrachem Rusi, jak była długa i szeroka; rozumieli wojenni panowie a i sam król, że około Lisowskiego już się zrodziła baśń krwawa i wspaniała, że był to człowiek, stojący poza dziejami królów, hetmanów, marszałków, ba, nawet poza hi-