Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podrzeć na drobne kawałki, lecz rzucił znowu na stół, jeszcze raz odczytał i jął chodzić po komnacie wielkiemi krokami, mrucząc do siebie chrapliwie:
— Już czują padło kruki moskiewskie! Już głowy podnoszą i szpony ostrzą... Odwagę miał Pożarskij do mnie takie pismo posłać! O wszystkiem wie, jakby tu w obozie człowieka miał zaufanego i wiernego, co węszy wszędy i słucha bacznem uchem... Boże wielki, do jakiej hańby kazałeś dożyć mi! Dlaczegoż nie zginąłem pod Derptem, Kircholmem i w stu innych bitwach srogich?! O Boże! Boże! Zacóżeś pokarał mnie takową sromotą?!
Hetman szybko krążył po komnacie, za głowę się chwytał i gardło sobie ściskał.
Bał się, że krzyczeć pocznie, wyć, złorzeczyć, bluźnić.
Nareszcie podbiegł do drzwi, kotarę odrzucił i zawołał:
— Pułkownika Lisowskiego duchem do mnie!
— Pan pułkownik w sieni na posłuch oczekuje! — odpowiedział pachołek.
Lisowski natychmiast, jak z ziemi, wyrósł przed hetmanem. Był już gotów do drogi, w opończy i grubych butach. Szablę miał na krótkich rapciach podciągniętą i pistolety za pasem.
— Czytaj, waść, a nie rycz i nie wyj, bo wiem sam, że czas po temu! — szepnął pan Chodkiewicz i ręką na list Pożarskiego wskazał.
Lisowski na łokciach się oparł i pochylił nad listem.
Gdy podniósł głowę, twarz miał bladą i płomienie w ponurych oczach.
— Co rzekniesz? — zapytał hetman.
— Czekam na pismo waszej dostojności do króla! — odpowiedział rycerz, nie podnosząc wzroku.