Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z krwi, wiary i mowy. Obrawszy swego, nowe będziemy mieli zatargi, bo inni bojarowie nie uznają nowego cara. Mówić będą: „Dlaczego ten, a nie my?“ Jeden ratunek od „smuty“ — wasza pomoc i wasz królewicz na tronie carów moskiewskich!
Długo słuchał posłów hetman i myślał uparcie, raz po raz rzucając spojrzenie na groźną, zawziętą twarz Lisowskiego, siedzącego w milczeniu, w bezruchu, jak posąg.
Nareszcie pan Chodkiewicz wstał i zaczął żegnać poselstwo.
— Towarzysz podręczny zaprowadzi was do izby gościnnej, a ja tymczasem do króla i królewicza pismo ułożę i gońca bez zwłoki pchnę do Wilna.
Przy tych słowach, pan Lisowski nagle podniósł drapieżną głowę i zimne, przenikliwe źrenice zatopił w oczach hetmana.
Bojarowie, bijąc pokłony, odeszli, poprzedzani przez towarzysza pancernego, a hetman usiadł ponownie i mruknął do pułkownika:
— Pisma nie poślę, bo nic teraz po niem...
Lecz pan Lisowski jeszcze baczniej jął wpatrywać się w oblicze hetmańskie i rzekł dobitnie:
— A ja do nóg gotowem waszej dostojności paść, aby pismo owe, niech będzie bodaj ostatnie, do króla Jegomości i królewicza Władysława napisać zechciał, a mnie, jako gońca, posłał...
Hetman podniósł ramiona, mocno zdumiony.
— Co waści do głowy przyszło?
— Króla chcę widzieć i błagać o mądre i godziwe zakończenie sprawy moskiewskiej, a królewicza zaś skusić rychłym do Kremla wjazdem i koronowaniem na carstwo!... Takie są myśli moje, wasza dostojność...