Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie mówić zaczął pan Chodkiewicz:
— Bojarowie wieszają się naszego obozu, skamląc o królewicza, aby co rychlej przybył i ład w znękanym kraju przywrócił. Zjeżdżają nawet czerńcy i posłowie patrjarchy, błagając o to, bo, słysz, podbite niedawno przez Iwana Groźnego ludy: astrachański, kazański, kasimowski, zyrjański, wociacki i sybirski burzyć się już poczynają i o oderwaniu się od Moskwy myślą!
— Boże wielki! — zawołał pan Lisowski i usiadł ciężko. — A my? A my cóż?
— A my obietnicami ich zwodzimy! Pod Smoleńskiem stoimy i posiłków na Moskwę posłać nie możemy. Już Chowański, kneź Pożarskij i ten rzeźnik — Minin śmiechy i drwinki z nas stroją! Już kraczą, jak wrony nad ścierwem! Czerńcom wiary greckiej i posłom patrjarszym bąkamy o wiary katolickiej szerzeniu na Rusi, o przywilejach jezuitów, o władzy Ojca Świętego... Nawet nasi stronnicy odpadać zaczynają, bo słabość naszą czują i o odwrocie myślą, chwili sposobnej wyglądając.
Pan Lisowski siedział wyprostowany i milczał.
Hetman ciągnął dalej, coraz bardziej się zapalając:
— Nie wolno myśleć nawet, aby takie mrowie ludu chrześcijańskiego na naszą wiarę przerobić! Komu to potrzeba? Jezuitom, dla nowych przywilejów i łask Ojca świętego? Królowi, skaczącemu, jak kukła włoska, przed cesarzem rzymskim? Zapomniał, widzę, król jegomość, że mu owa impreza jezuicka koronę szwedzką umknęła, ponoć, nazawsze? Teraz do nowej klęski już nie siebie samego, lecz Rzeczpospolitę popycha! Zapóźno z pomysłem swoim przybywasz do mnie, waść! Sam widzisz, suponuję, i rozumiesz to...