Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z doniesieniem stawiłem się do waszej dostojności, panie hetmanie, iż posiłki zaciężne do mnie przybyły. Więcej się już nie spodziewam, chyba gdzieś w pochodzie zgarnę z luźnych watah i rozsypanych wszędzie kup swawolnych.
— Dużo tego jest? — spytał pan Chodkiewicz.
— Rogawski przywiódł z Łęczyckiej i Sieradzkiej ziemi tysiąc i pięciuset ludzi, Kleczkowski — z Litwy, Białej Rusi i Inflant dwa tysiące, osobno przybyło pięciuset jeźdźców pod znakiem Lisów i dwustu pod komendą Haraburdy Walentego, bratanka kasztelana mińskiego.
— Toż to siła wojska masz! — zawołał hetman.
— Z tymi co już miałem pod Smoleńskiem pięć tysięcy szabel, wasza dostojność — odpowiedział pułkownik.
Nagle wstał i wyprostował się.
Podobny był w tej chwili do ogromnego, czarnego orła, groźnego i drapieżnego.
Hetman ze zdziwieniem podniósł oczy na pana Lisowskiego.
— Wasza dostojność!... — zaczął mówić pułkownik, a głos stawał mu się coraz bardziej głuchym, aż przeszedł w chrapliwy szept. — Wasza dostojność! Straciliśmy dwadzieścia miesięcy pod Smoleńskiem bez pożytku, bo Moskale za ten czas na siłach się poprawili... Czyż i teraz siedzieć po dawnemu będziemy? Słyszałem, że król do Wilna z dworem całym ciągnąć zamierza, a Moskwy na myśli niema? Tymczasem Gąsiewski spali się tam i na nic pójdą wspaniałe trudy wielkiego hetmana koronnego. Zdrada, wasza dostojność, zdrada!
— Uspokój się waść i siadaj! Pomnij o jakiej osobie i przed kim mówisz!... Wola królewska nam żołnierzom posłuch nakazuje! — rzekł pan Chodkiewicz.