mu gorąco w kremlińskich teremach, a pan Jan Karol Chodkiewicz sprawy moskiewskie, mocno popsute, naprawiać musi, no, i na Inflanty zerkać, aby tam Szwed nowej pożogi wojennej nie rzucił. Stąd to, aby wilka z lasu tymczasem nie wywołać, pan Chodkiewicz na Białej Rusi i Inflantach zaciągów zakazał ut mihi quidem videtur.[1] Miarkujecie waszmościowie?
— Być może, że w sedno utrafiliście, wasza dostojność! — rzekł pan Wańkowicz, — bo to już słuchy chodzą, że pan Chodkiewicz indutias fecit[2] ze Szwedami, aby ręce mieć wolne na Rusi.
— Wiem i hoc caertum est,[3] że zawieszenie broni już zostało podpisane. Teraz wszystko od Króla Jegomości zależyć ma — odezwał się książę Janusz Radziwiłł.
— Jak to rozumiecie, mości książę? — zapytał pan Lew Sapieha i po swojemu chytrze oczy przymknął.
— Christ! — mruknął książę. — Stronnicy nasi — kneź Fedor Mścisławskij, Chworostynin i bojar Sołtyków mają uwięzić Wasyla Szujskiego z braćmi i powołać królewicza Władysława na tron kremliński, gdzie już podobno, biją złote i srebrne pieniądze z imieniem „cara Władysława”. Pozostaje jeno Lapunow, który chce Ruś całą podnieść, najeźdźców wyżenąć i na carstwo obrać swego z krwi i wiary... Szwedzi żądają, aby Moskwa uznała swym carem Gustawa-Adolfa lub Karola-Filipa. Pan Gąsiewski, pan starosta uświacki Jan-Piotr Sapieha, pan Lisowski i nareszcie wielkiego rozumu i męstwa pan hetman litewski z Prokopem Lapunowym radę sobie dadzą, ino król, król powinien do Moskwy pośpieszyć!...
— A król tymczasem dwadzieścia miesięcy za bary się wodził z Szeinem pod Smoleńskiem. „Kurnikiem” ten gród nazywając, zdobył go dopiero przed trzema