Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakiej żeś kaszy tam nawarzył? — zapytał zaciekawiony setnik.
— I — i — i! — odpowiedział, wzruszając ramionami, Starościak. — Prawdę rzec, to żadnej kaszy... Za hardość cierpię i za głupią swoją głowę... Było to tak! Pan mój, Zyglewski z Rozstawów, butny szlachcic był, na sejmikach rej wodził, braci-szlachtę gorzałką, petercymentem poił, bróździł, a jak do czego doszło „liberum veto” wrzeszczał tak, że wszystkie gołębie w całem miasteczku zrywały się z dachów! Zamyślił mój pan dziedzic szablami na przeciwnych sobie panach racji swojej dokazać. Woła mnie i powiada: „Ty, Janku, zbierzesz ludzi, co z tobą pod ojca komendą za Batorego na wojenkę chadzali, i w szable ich weźmiesz psubratów rogatych!“...
— No! i cóż dalej było? — spytał rycerz, bo Mazur nagle umilkł.
— A ja mu na to rzeknę: „Nie godzi się, jaśnie wielmożny dziedzicu, „liberum veto“ i szabli do zawieruchę w kraju czyniącej sprawy przykładać!“ A on na to: „Nie pójdziesz, chamie?“ Powiadam, że jego rodzic, świeć Panie nad jego duszą, bo to prawy był pan, uczył nas ojczyzny kochania i nieraz gniewnie gadał, że od wolności szlacheckiej, złotej Polszczą zginie. Powiadam tedy, że nie pójdę i innych naszych chłopów nie puszczę „Ja was chamów — krzyczy — batogami do śmierci zachłoszczę!“ A ja mu na to: „Niema chama — niema pana.“ Porwał mnie tedy pan Zyglewski z innymi kompanami i bić chcieli batami... Rozpaliła się we mnie dusza, wyrwałem jakiemuś pankowi szablisko z pochwy i do obrony stanąłem. Oni do mnie, a ja ciach-szach! Odskoczyli, a ja znów szablą mach-mach! tak wyparłem panów szlachtę z izby, abym