Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bo to osiłek — ten wraży Lach! Jakby co — ustrzelcie go!
Setnik, mierząc Marcinkowi w pierś, spytał:
— Słyszałeś? Czy to prawda?
— Prawda, żem Polak; prawda żem jest z chorągwi lisowczyków; prawda, żem osiłek, bo ów łotr i zdrajca na swojej skórze to wypróbował; nieprawdą zaś jest, żebym do bitwy starego bojara skłaniał. Podczas bitwy przyszedłem mu na pomoc.
— Poddajesz się? — pytał setnik.
Marcinek zerknął ku oknu, lecz i tam tkwiły ostrza berdyszów i majaczyły w mroku dzikie twarze drużynników.
— Ze dwadzieścia zbrojnego chłopa, — kombinował chłopak, — a każdy z rusznicą. Nec Hercules contra plures...
Westchnął i rzekł spokojnie, prawie wesoło:
— Poddaję się! Tylko niech podejdzie tu Roman Ozorin. Widzę go w sieni, bieli się tam, jak kobyli łeb na płocie. Chcę plunąć mu w oczy, bo to pies zdradliwy!
— Związać go! — rozległ się wrzaskliwy głos Romana.
Marcinek wyciągnął ręce. Związano mu łokcie za plecami i nogi.
Usiadł na tapczanie i spokojnie przyglądał się podchodzącemu Romanowi. Bojar szedł blady, nienawiścią pałający i trzymał lewą ręką podniesioną.
— Będę bił ciebie, Lacha, po gładkiej twarzy, jak raba, pachołka, jak psa!...
Marcinek siedział i milczał. Był dziwnie spokojny i miał twarz pogodną, prawie łagodną.
— Struchlał chłopak!... — śmiali się drużynnicy.
Roman postąpił jeszcze bliżej i szeroko się rozmachnął.