Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marcinek brał słodką swoją dziewuchę w objęcia, ściskał, po oczach i ustach całował, a ona garnęła się do jego piersi szerokiej i niemal słabła i mdlała w oplocie potężnych ramion.
Czas więc nieznacznie i szybko upływał.
Do Dubrawy rzadko dochodziły wieści z wojny i z Moskwy.
Sąsiedzi wiedzieli, że stary Ozorin z synami był w niełasce u Pożarskiego i innych wodzów za swoją wierność Polakom.
Nie odwiedzali go. Jedni, dlatego, że byli stronnikami przyszłego cara wiary greckiej, drudzy — tylko dlatego, że obawiali się zemsty przeciwników Mścisławskiego i innych, którzy ratunek Rusi widzieli w skojarzeniu się z tronem polskim.
Jednakże słuchy doszły nawet do odciętej od wszystkich Dubrawy.
Były to słuchy bałamutne, które stary Ozorin ważył i tak i owak.
Szły pogłoski, że hetman Chodkiewicz szybko pędził ku Moskwie z całem wojskiem, że „zbójniki“ Lisowskiego, jak ich na Rusi nazywano, pustoszą północne włoście i ze Szwedami się potykają. Mówiono jednocześnie, że Chodkiewicz ze Szwedami przymierze usilne podtrzymuje; że w Moskwie pułkownicy pana Gąsiewskiego nie radzi są z przybycia surowego hetmana litewskiego i już bunt podnieść zamierzają; dobiegły słuchy, że Pożarskij i inni wojewodowie cofają się przed wojskiem polskiem i gotowi są nawet wpuścić Lachów do stolicy, a w tymże czasie mówiono, że Polacy zginą na Rusi, bo swary między nimi się już zaczęły, zawiść, spory o władzę i tytuły.
— Gołemi rękami ich weźmiemy, mówili mi