Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

teraz nie widać... Czapka na bakier, a łydki gołe... Czarny jestem, jak djable sumienie i od tej szuby capem śmierdzę, a to do olejków tureckich różanych, ponoć, zgoła niepodobne...
Marcinek milczał, a Olko rozmyślał wciąż.
Nareszcie machnął ręką i rzekł do brata:
— At! Dziurę w głowie mi wygadałeś... Bajdury! Nie pójdę w południe, ino zaraz — jeść, bo chory jestem na wilczą chorobę...[1]
Właśnie w tej chwili przybiegł służka od bojara i, bijąc pokłony, na posiłek poranny „dostojnych gości“ prosił.



  1. Głodny.