Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Młodzi lisowczycy i synowie Ozorina szaleli najwięcej, kładąc trupem drużynników.
Niedobitki zaczęły się cofać i uchodzić. W pościg za nimi wysłał Marcinek drugi zapasowy oddział, który prowadził jeden z młodych Ozorinych.
Wkrótce wszystko się uciszyło. Dopaliły się i zgasły stodoły i stogi. Noc otuliła pola i stojący pośród nich samotny dwór bojarski.
— Kogóż mamy wspominać w modlitwach naszych? — pytał stary bojar, kłaniając się obrońcom.
Marcinek zawahał się krótką chwilę, lecz później, porwany jakąś myślą, odparł z dumą:
— My — Polacy! Z rodu Lisów pochodzimy: Marcin i Aleksander Lisowie. Przybyliśmy, aby bronić wiernego sojusznika Rzeczypospolitej, bo takim jesteś, mości bojarzynie.
Zdumiony Ozorin aż się zatoczył i usiadł na ławie.
W tejże chwili jakaś postać niewieścia rzuciła się ku junakom, upadła na kolana i obejmowała ich nogi, płacząc i śmiejąc się przez łzy.
— Polacy! Bracia przyszli!... Chwała Tobie, Matko Przenajświętsza!
— Na Boga, waćpanno, skądżeś się tu wzięła? — pytali chłopcy.
— Jestem Krystyna Czaplińska, panna z fraucymeru carycy Maryny... Po pogromie kremlińskim, gdy panią moją do klasztoru wrzucono... nas oddano bojarom do niewoli. Mnie wzięli ci poczciwi, dobrzy ludzie... Opiekowali się, niby córką rodzoną...
— Dziw nad dziwy... — szeptali junaki i patrzyli na pannę.
Marcinek podniósł ją i, sadowiąc na ławie, w oblicze spojrzał i pokraśniał. Piękne, bowiem, ujrzał cudo.