Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
469
LENIN


— Źle, że z drzewa zbudowano mauzoleum... Spłonąć może...
W pobliżu katedry zatrzymała się grupka ludzi, przed chwilą odwiedzających grób Lenina.
Przystanęli i długo w milczeniu patrzyli na zarysy bryłowatego, ciemnego gmachu i na bielejący na frontonie napis: „Lenin“.
— Umarł Antychryst... — szepnęła jakaś kobieta, z lękiem patrząc na wysokiego, chudego człowieka o śmiałych, gorejących oczach.
— Skoro umarł i nawet, mimo sztuki lekarskiej, zabalsamowany, gnije powoli, — nie był on Antychrystem! — zauważył przygnębiony starzec i wzrok swój zwrócił na wysokiego człowieka, zapatrzonego w mauzoleum.
Zapanowało milczenie.
Wreszcie ten, na którego były skierowane spojrzenia otaczających, otrząsnął się z zadumy i szepnął:
— Nieświadomie wykonał on wolę Przedwiecznego... Był biczem Bożym, którym chłosta sprawiedliwy Sędzia w nieprawości żyjącą ludzkość. Nie przeklinajcie go, nie złorzeczcie, bracia! Oto dopełnił kary, rzuconej na nas z Nieba i do opamiętania przywiódł!
— Biskupie dostojny, ojcze Nekodymie!... — zawołał ktoś z otaczających.
— Zaprawdę powiadam wam, że ten człowiek dokonał wielkiego dzieła! — odpowiedział biskup głosem natchnionym. — Zabił ducha niewolnictwa, obudził sumienia pysznych i możnych, wiarę prawdziwą w duszy ożywił, odegnał od nas strach męczeństwa i śmierci, na drogi rozstajne, na manowce przywiódł, abyśmy pojęli, że ino duchem zdobywa się wolność i szczęście na ziemi, a nagrodę — przed tronem Najwyższego. Ręką jego krwawą i myślą szaloną kierował Bóg!
— Pozostawił po sobie jad śmiertelny... Dwa pokolenia, zatrute hasłami zgniłemi! — rzekła kobieta. — Młodzież, dzieci...
— Zaiste powiadam wam, że są one, jak kwiecie trawy. Wejdzie słońce, a powiędną i opadną, słabe, nędzne, nikomu nie drogie... — szepnął Nekodym.
Rozległy się westchnienia ciężkie i głosy ciche: