Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
428
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Głupie brednie!... — zaśmiał się Kolka. — Wiara to — opjum dla ludzi... trucizna. Chodźże już... chodź...
— Nie chcę! Nie rozumiesz, że dziś nie mogę? — zawołała groźnie.
Zaczęli się szamotać, dysząc ciężko i miotając przekleństwa.
Dzieci zaczęły się budzić i kląć.
— Spać nie dają, psy parszywe!
Kolka wpadł we wściekłość.
— Aha! Toś ty taka? — krzyknął. — Pluć chcę na ciebie — plugawkę! Nos zadziera... Obejdę się bez ciebie, ale ty popamiętasz mnie, padło! Mańka, do mnie!
Jakaś naga postać, ciągnąc za sobą brudne łachmany, przeskoczyła przez leżące dzieci i ze śmiechem upadła na pryczę tuż przy wyrostku.
— Niech patrzy ta wywłoka, jak się kochają uczciwi komuniści! — krzyknął Kolka, obejmując dziewczynę.
Dzieci podnosiły się ze swoich miejsc i otoczyły miotające się ciała towarzyszy. Patrzyły błyszczącemi oczami, zaciskając zęby i głośno oddychając.
Dopiero po północy w „przytułku dla dzieci imienia Włodzimierza Iljicza Lenina“ zapanowała cisza. Wszystko spało.
Tylko jedna postać, skulona pod dziurawą, poplamioną kołdrą, cicho płakała, podnosząc ramiona i wzdychając żałośnie.
Była to Lubka.
Przeczuwała coś niedobrego i była obrażona w swoich uczuciach, które ogarnęły ją w cerkwi, gdzie tajemniczo płonęły języki świec woskowych, rozbrzmiewały głosy chóru, a biskup, siwy i dobrotliwy, przenikliwym głosem mówił śpiewnie:
— Przeminą dni męki i plagi, przyjdzie Chrystus Zbawiciel i rzeknie: „Błogosławieni maluczcy, albowiem dla nich jest królestwo niebieskie Ojca mego!“
Usnęła we łzach i westchnieniach.
Hałas przebudził ją. Dzieci wstawały, klnąc i krzycząc kłótliwie.
Kolka bezwstydny, nagi, obejmował i szczypał Mańkę.
Nikt się nie mył i nie czesał. Jeden tylko z chłopaków, okryty błotem od stóp do czubka bezbarwnej głowy, nalał