Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
396
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Nad ranem budzi się chory i znowu myśli.
Mętny świt sączy się przez szpary firanek; zjawy, spłoszone zalatującemi tu odgłosami z placu i korytarzy, nie przychodzą. Zaczaiły się gdzieś po kątach i czyhają, lecz wyjrzeć ze skrytek swoich nie śmią... przeklęte duchy nocne, mamidła dręczące!...
Po południu kazał przyprowadzić do siebie agenta „czeki“ Apanasewicza i pozostał z nim sam na sam.
Patrzy w skośne oczy dyktatora nieznany Leninowi człowiek, jakiś dziwny, tajemniczy, jak wąż. Nie wiadomo, czy tylko spogląda nieruchomym wzrokiem, czy mierzy przestrzeń dla skoku.
Lenin szepce, ledwie poruszając ustami:
— Zjawy... umęczonych przychodzą do mnie... grożą, przeklinają... To nie ja zabiłem! To — Dzierżyński!... Nienawidzę go!... Torquemada... oprawca... szaleniec krwawy! Zabij go! Zabij go!
Chce wyciągnąć rękę do stojącego przed nim człowieka. Nie może. Zimne ręce ciężą mu, niby ołowiem nalane... Wargi zaczynają latać, język sztywnieje, występuje piana na usta i spływa na brodę, szyję i pierś...
— Za... tow... bra... Hel... złot... — szeleszczą bezładnie i rozpryskują się jęki, pomruki, bełkot...
Lekarz odsyła agenta. Apanasewicz odchodzi, kiwając głową i szepcąc służalczo:
— Ciężko chory! Taki cios... wódz narodu... jedyny... niezastąpiony...
Znowu pełzły jednostajne, długie dni gorączki i zrywająjącego się na krótko szału, wlokły się nieskończone, ciężkie godziny omdlenia, nieprzytomnych szeptów, niewypowiedzianych skarg beznadziejnych, jęków głuchych, krzyków chrapliwych.
Miotał się Lenin i walczył z niewidzialnemi postaciami, które tłoczyły się koło jego łoża, zaglądały mu pod powieki, płakały krwawo nad nim, zawodziły ponuro, syczały, jak żmije...
Nie wiedział, że wybuchnęła przepowiadana przez niego w licznych mowach i artykułach rewolucja w Kilonji i lotem błyskawicy przemknęła po całej Germanji, zmuszając Hohen-