Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
360
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Nic go już teraz nie łączyło z przeszłością.
Istniał w przyszłości absolutnej, w nadbycie wielkiego organizmu narodu, może, całej ludzkości.
W duszy miał pustkę zimną, zagasłe pogorzelisko, jak człowiek, który zrobił ostatni wysiłek w wielkiej pracy całego życia; nad tą pustynią, gdzie nie było ani rozpaczy, ani nadziei, przelatywała spokojna, nieznająca wahań myśl.
Mknęła jak wicher płomienny, który dokoła rzucał błyski gorące, zapalał serca ludzi, burzył swym prądem wszystko napotkane na drodze, lecz dla niego była to martwa bryła, którą obracał, kuł i ciskał dalej w otchłań czasu, w pogmatwany labirynt wypadków.
Stawał się maszyną potężną, z obojętnością i pośpiechem wyrzucającą z siebie słowa, myśli i czyny, jakgdyby obce, zimne. Pracowała sprawnie z coraz większym rozpędem i szybkością, wchłaniając w siebie różne zewnętrzne zjawiska i przetwarzając je w inne — potrzebne, wielkie i małe, mocne, jak głazy, i kruche, niby cienkie, rozpryskujące się płytki szklane.
Innemi oczami zaczął patrzeć na ludzi.
Nie mierzył już ich zwykłą miarą wartości ludzkiej.
Widział przed sobą tylko części wielkiej maszyny, którą on, jak motor, nigdy nie spoczywający, poruszał bezustannie i gnał, pożerając przestrzeń i czas.
Już nie oglądał się na to, że różni ludzie, jak Trockij, Zinowjew, Stalin i Dzierżyński miotali się w systemie motoru, jak rozpętane, rozpędzone koła, nie myślał, że pomiędzy nimi mogą powstać tarcia i rozbieżność ruchu. Czuł, że on — motor nadaje wszystkiemu ogólny kierunek, jednakowo wartki pęd, wspólny bieg. Wiedział, że w razie nieharmonijnego ruchu nie zawaha się przed odrzuceniem zawadzającej części maszyny, że strzaska ją na setki odłamków, zniszczy, przetopi.
Siedząc w swoim gabinecie, zaciskał ręce i zastanawiał się nad tem, co już zrobił i do czego zmierzał.
Wtedy wypływała przed nim oświetlona meta, poza którą widział wyraźnie nowe życie ludzkości i jakieś nieznane słońce, wschodzące nad ziemią odrazu w zenicie. Cofając się wzrokiem wstecz, obojętnem okiem ogarniał zgiełk, chaos sprze-