Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
340
F. ANTONI OSSENDOWSKI


— Marja Aleksandrówna!
Weszła otyła, czerwona, lśniąca od potu i tłuszczu kobieta w czarnej halce i niebieskiej bluzce. Kurczyła w uśmiechu zakłopotania i służalczości wstrętną owrzodzoną twarz i kłaniała się raz po raz.
Fedorenko zawołał:
— Marjo Aleksandrówna, potrafiliście uśpić tę boginię antyczną, musicie teraz obudzić aresztantkę i odprowadzić do dużej sali... A niech — no tam chińskie poczwary będą w pogotowiu...
Zwracając się do Lenina, rzekł z ukłonem:
— Możemy zejść do suteryn...
Ruszyli w milczeniu.
Szli długim, załamującym się kurytarzem, wąskim i brudnym.
Dwie latarnie naftowe ledwie oświetlały go z dwóch końców. Kilku szyldwachów chińskich przechadzało się, szczękając karabinami, opieranemi o cementową posadzkę.
Małe, niskie drzwi, zamknięte na kłódki, ciągnęły się z obydwóch stron.
— Niech towarzysz trzyma się zdala od tej celi — uprzedził Fedorenko, patrząc na Lenina.
Ten spojrzał pytająco.
Żandarm zaśmiał się cicho i szepnął.
— Jest to cela „naturalnej“ śmierci! Zarażona wszelkiemi możliwemi chorobami: głodowy i plamisty dur, gruźlica, skorbut, cholera, nosacizna, nawet, zdaje się, dżuma... Wszystko to zastępuje nam katów i oszczędza pracy. Mrą tu ludziska, jak muchy... Mieści się tam stu więźniów, a komplet zmieniamy gruntownie co tydzień...
Znowu się zaśmiał.
— Rozniesiecie epidemję po mieście! — rzekł surowym głosem Lenin.
— To przewidziane! — zaprzeczył Fedorenko. — O, my znamy się na higjenie! Codzień rano... zresztą, uwięzieni nie wiedzą, czy to ranek, czy dzień, czy noc, bo jest to ciemnica, gdzie się pali jedyna mała lampka elektryczna, — wsuwamy skrzynię drewnianą... Więźniowie składają do niej ciała umarłych: Chińczycy zalewaja odrazu wapnem, za-