Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
3
LENIN


O 8-ej wieczorem bardzo punktualnie jeden po drugim przybywali goście. Wkrótce wszyscy siedzieli w saloniku, prowadząc ożywioną rozmowę.
Wołodzia oczu nie spuszczał z dwóch postaci.
Uśmiechał się pokryjomu i trącał siostrę Saszę, wskazując wzrokiem na doktora.
Okrągła głowa, łysa i cała czerwona, o nadmiernie wypukłych bladych, prawie białych oczach — od dołu była zakończona trzema podbródkami, wylewającemi się, jak gęsty kit, na biały, pofałdowany gors koszuli; kulista głowa opierała się na okrągłej, podobnej do olbrzymiej piłki figurze, a tak jakoś dziwnie, z taką wzbudzającą obawę nierównowagą, że, zdawało się, iż powinna z niej się stoczyć przy silniejszem poruszeniu. Krótkie, tłuściutkie nóżki zwisały z dość wysokiej kanapy, ledwie dotykając podłogi.
— Jabłko na arbuzie... — szepnął Wołodzia do siostry, mrużąc oczy. Sasza lekko uszczypnęła go w ramię i cicho pisnęła, zatknąwszy usta ręką.
Chłopak przeniósł wzrok na nowego gościa.
Był to komisarz policji — radca kolegjalny Bogatow.
O tym człowieku krążyły legendy po całem mieście.
Był postrachem dla złoczyńców wszelkiego rodzaju. Barczysty, chudy, miał twarz okoloną pięknemi bokobrodami; długie, zuchowato podkręcone do góry wąsy końcami swemi sięgały zmrużonych, chytrych oczu. Siedział rozparty w fotelu i co chwila poprawiał szablę i wiszący na szyi order.
Długie lakierowane buty błyszczały i cicho dzwoniły ostrogi.
Wołodzia nie mógł się napatrzeć na niego. Podobała mu się siła, bijąca z muskularnej postaci Bogatowa, i pewność siebie, tryskająca z każdego słowa, z najmniejszego połysku bezczelnych oczu.
Jednocześnie na dnie serca małego chłopaka wzbierała nieznana niechęć, niemal nienawiść, chęć zrobienia przykrości, bólu, wstydu temu silnemu, pewnemu siebie człowiekowi.
Komisarz, ćmiąc grubego papierosa, opowiadał.
Wszyscy pochyleni, z uśmiechem służalczego zachwytu słuchali.

1*