Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
264
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Pożegnał wszystkich z łagodnym uśmiechem na twarzy, a gdy wyszli, zmrużył oczy i podszedł do okna, przeciągając się leniwie i ziewając głośno.
Ujrzał złocony krzyż katedry Smolnej. Padały na niego blade promienie księżyca. Lśnił się, jakgdyby z diamentu skrzącego był wykuty.
Zaśmiał się Lenin i mruknął:
— Zniknij! Ciężysz zbytnio nad tą ziemią. Nawołujesz do męki i pokory, a my pragniemy życia i buntu!
Wzrok jego padł na zegar.
Dochodziła godzina pierwsza.
— Czas widm, djabłów i zjaw straszliwych — pomyślał — a tymczasem żadna nie przychodzi... żadna... Cha — cha!
Zamknął oczy i drgnął.
Wynurzyła się nagle twarz Dzierżyńskiego.
Blada, nieprzytomna, o zapadłych, zimnych, zezowatych oczach, do połowy ukrytych pod drgającemi powiekami, o kurczących się straszliwie mięśniach policzków i wykrzywionych, zapadłych wargach.
Śmiała się cicho i wydawała lekki syk.
Lenin obejrzał się dokoła i uśmiechnął się radośnie:
— Ten towarzysz pozostanie twardy, jak mur!
Skrzypnęły drzwi i poruszyła się zmięta, zawalana rękami żołnierzy draperja.
Do pokoju szybko wślizgnął się nieznajomy człowiek.
— Poco wchodzicie o tak późnej porze? — zapytał Lenin i nagle oczy mu błysnęły.
Przypomniał sobie drogę koło małej wioski góralskiej w Tatrach i bladego młodzieńca o pałających oczach.
— Poco wchodzicie? — powtórzył, bacznie patrząc na stojącego koło drzwi człowieka i nieznacznie posuwając się do biurka.
— Poznaliście mnie? Jestem Sielaninow. Byłem u was w Poroninie, towarzyszu... Przychodzę raz jeszcze ostrzec was... Jeżeli zrobicie zamach na konstytuantę...
Nie skończył, bo w kurytarzu rozległ się przeciągły, trwożny dzwonek.
To Lenin, ostrożnie skradając się, doszedł do biurka i nacisnął guzik elektryczny.