Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem korespondentem nowo założonego tygodnika „Echo Jezior“ i obywatelem szwajcarskim, mam listy polecające od niemieckich fabrykantów i dziennikarzy, którzy są poinformowani o germanofilskich nastrojach redakcji naszego pisma, — spokojnie zapalając cygaro, ciągnął cudzoziemiec o szyderczym wyrazie lekko zmrużonych oczu. — Nazywam się Fryderyk Bunge, rodem z Bouverais nad Lemanem. Mój przygodny towarzysz podróży, z którym poznaliśmy się na dworcu w Zurichu... Czyż nie tak, panowie?
Z lekkim ukłonem pochylił się w stronę wywiadowców:
— Stwierdzam, że ci panowie zupełnie przypadkowo nawiązali znajomość w bufecie, siedząc przy jednym stoliku. Znajdowałem się obok, dlatego słyszałem ich pierwszą rozmowę — meldował jeden z agentów.
— ...więc poznaliśmy się na dworcu z Mr. Georgem Rabbitem, współpracownikiem pism amerykańskich. Przed wojną przebywałem już czas dłuższy w Berlinie, Frankfurcie i Lubece.
— Czem się pan zajmował w Niemczech przed wybuchem wojny? — spytał komisarz, krzywiąc usta w chytrym uśmiechu, jakgdyby w przekonaniu, że zadaje nader ważne i niebezpieczne dla podejrzanego cudzoziemca pytanie.
Dziennikarz roześmiał się głośno i nieprzymuszenie.
— O! — zawołał. — Wdawałem się w kompetencję panów od policji, ale my — dziennikarze, idziemy z nią nieraz jednym tropem! Było to tak: pan komisarz przypomina sobie, być może, napad bandytów na szwajcarski kantor wymiany w Besançon?