Strona:F. A. Ossendowski - Afryka.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pół godziny potem Noro chodził po pokładzie sapiącego holownika i przyglądał się brzegom, wzdłuż których płynął statek, ciągnąc za sobą krypę.
— Patrz-no, sztormanie, — zawołał murzyn, — patrz! Pamiętam te okolice od urodzenia. Stała tu nieprzebyta dżungla, a teraz cofnęła się aż hen! do podnóży gór. Myśmy to uczynili! My! Nie znajdziesz już tu biednych, z głodu umierających czarnych ludzi, ani czarowników, oszukujących lud i popychających go do zbrodni. Teraz wszyscy nasi Banga pracują na własnych plantacjach i spokojnie patrzą w przyszłość!
— Tyś to uczynił, panie! — odparł sztorman.
— Nie! zawdzięczamy to Bogu, wiedzy białych ludzi i dobroci pana de-Voss, który pożyczył mi niegdyś pieniądze na pierwszą plantację na Lopori! — szepnął Noro Matasa, zapatrzony wdal.
Na trzeci dzień holownik dopłynął do Matadi, gdzie przywieziony ładunek przeniesiono na duży parowiec, wypływający do Antwerpji.
Zakończywszy wszystkie czynności w biurze transportowem i komorze celnej, Noro Matasa wyszedł na przystań i spytał przechodzącego urzędnika portowego:
— Proszę mi powiedzieć, kiedy przybywa parowiec „Król Albert“?
— Spodziewamy się go lada godzina, panie Matasa! Stacja morska w Loango już dawno sygnalizowała przejście „Króla Alberta“ — objaśniał urzędnik, lecz