Strona:Ernest Buława - Poezye studenta - tom I.pdf/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż osłabiony padł bez sił i wiedzy.
A gdy otworzył oczy obłąkane,
Ujrzał się w ciemnem, ogromnem sklepieniu,
Co się gubiło gdzieś w dali dalekiej,
I wielkie masy pływały w ciemności.
Wstał i szedł znowu, dalej, co raz dalej,
I tak szedł długo wielkim korytarzem,
Aż oto wielki zamek z skały kuty,
Ze złotym dachem, stanął mu pod okiem.
Książę wszedł w bramę — a tam trzy olbrzymy
Spali snem twardym, w żelazo zbrojone —
Ognisko wielkie tlało tam przed bramą,
A okna były z wielkiemi kratami,
I jakieś dziwne znaki tam na murach.
On wszedł i idzie, idzie, idzie —
I dużo komnat przeszedł, aż ci w jednej
Siedzi panienka cudna. czarnooka
W białej sukience, nad robotką jakąś.
Oczki jej smutne. a usta zacięte —
A gwiazda świeci jej —
A on zapytał, skłoniwszy się pięknie:
«Powiedz panienko, gdzie hydra ta straszna.
Którą dognałem i mieczem podciąłem?»
A ona z krzykiem radości, zdziwienia,
W oko spojrzała łzawo rycerzowi.
Lecz nic nie rzekła i na ustach palce
Kładąc, wskazała, niemo, by szedł dalej.
I znów szedł długo, długo, długo, długo —
Aż wszedł w komnatę, w której czarowniejsza,
Ale smutniejsza jeszcze od tej pierwszej,
W zadumie tęsknej siedziała dziewczyna.
Włos jej był jasny na pierś spadający.
A na różowem licu łzy uwisły,
Jak w listach róży
Kropelka po burzy. —
Sukienka była jej z tęczy utkana
A miesiąc świecił jej —
I znów się skłonił, i o drogę pytał.