Przejdź do zawartości

Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i myśl przenosiła się tam, gdzie podania ludzkie pomieściły tyle tajemniczego piękna i tyle obaw. Szła ona za promieniem księżyca i błąkała się po urwiskach wąwozu, z nim razem zazierała w każdą szczelinę i dotykała każdego urwiska.


Instynktownie podparł się nogą...

W oberży było duszno. Z po za okna zalatywał szmer owadów i jakieś tajemnicze tony przeciągały w powietrzu. Wszystko to wabiło i ciągnęło. Lord Puckins zerwał się z łóżka i wyszedł przed oberżę.
Przed nim, jak brama tajemniczych podań ludowych, rozwierała się szyja wąwozu. Promienie ślizgały się wśród wąwozu, nie mogąc jednakże w zupełności oświetlić jego zburzonych ścian i zdawały się wabić anglika. Lord Puckins poszedł. Im dalej zapuszczał się w wąwóz, tem zupełniej poddawał się urokowi przyrody. Wąwóz załamywał się i był u dołu szerszy aniżeli u góry. Czarne, fantastyczne plamy na kredowej powierzchni skał widniały w tym mroku niedostępnym dla światła księżycowego, jak wnijścia do głębi ziemi, jak otwory, z których zdawałoby się, że za chwilę wyjdą straszne postacie i zapytają śmiałka: po coś tu przyszedł prochu, zakłócać nam spokój w tę godzinę naszą? — Lord Puckins rozkoszował się nowemi wrażeniami. Zdawało mu się przez chwilę, iż za nim biegnie szybko nie jedna, nie dwie istoty, lecz legiony