Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szlochał cicho, jak dziecko. Co się w duszy jego działo próżnobyśmy usiłowali oddać słabem piórem. Wreszcie wybuchnął:
— Warszawo moja biedna! I ja cię przeżyłem!.. Nie służyłem Ci dość wiernie!..

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nagle usłyszał szepty. Wsłuchiwał się w przyciszone głosy.
— Przytomność wraca! — rzekł ktoś głośno.
— Bogu dzięki, kryzys minął!
Przedpotopowicz otworzył szeroko oczy, zaczerpnął powietrza i spostrzegł obok siebie kilka znajomych twarzy: lorda Puckinsa, Stanisława i Muchołapskiego. Jedyny nieznajomy, staruszek bezwłosy, trzymał go lekko za rękę i puls badał. Uszczęśliwione twarze przyjaciół wywołały uśmiech i na bladych ustach profesora.
— Spałem? — zapytał ledwo dosłyszalnym szeptem.
— Spałeś, zaśnij jeszcze, to cię pokrzepi!
— Więc tyś nie zginął? a ja cię już opłakałem?
— Jak widzisz, trzymam się jeszcze...
Wpatrzył się w anglika i dostrzegł w nim zmianę. Był wychudły, a głowę miał ostrzyżoną do samej skóry.
— Ależ tyś chory, lordzie — wyszeptał — i ty, Stanisławie, blady jesteś i wynędzniały.
— Bogu dzięki, już przeszło — odrzekł anglik — ocaleliśmy. Nie myśl o niczem i zaśnij jeszcze.
Geolog zasnął. Tym razem spał spokojnie i długo. Obudził się pokrzepiony o tyle, że mógł się dowiedzieć, iż chorował ciężko.
Wszystkich trzech, nieprzytomnych i umierających z wycieńczenia i gorączki, odkopano z zasypanej szczeliny i dzięki szybkiej pomocy uratowano. Najniebezpieczniejszym był stan geologa. Przez dziesięć dni walczył ze śmiercią w trawiącej gorączce, z głową obłożoną lodem. Telegraficznie wezwany d‑r Muchołapski nie opuszczał łoża przyjaciela.
Wszystko, czego geolog doświadczał po zagaśnięciu lampek w podziemiu, rzekomo w towarzystwie lorda i Stanisława, było gorączkowem majaczeniem na tle ulubionej nauki.
I ci biedacy także na swój sposób majaczyli i cierpieli razem z geologiem.