Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usunięto osądzonych.
Następny orszak obejmował starszyznę nieprzyjacielską z wybitnym wodzem na czele. Tych ludzi oblicza były pomimo fizycznego bólu i wyczerpania zuchwałe. Prowadzono ich przez całą drogę niby niedźwiedzie, na sznurkach, przeciągniętych przez krwią broczące języki lub wargi. Wiedzieli oni zbyt dobrze, jak srogie czekają ich tortury; wzdychali tajemnie w drodze do bóstw o śmierć natychmiastową, ale gdy nie wysłuchane zostały ich modły, więc teraz z zaciętością podnieśli czoła i stanęli hardo przed tym, który wyda na nich okrutny wyrok. Mówili mu wzrokiem zimnym i wzgardliwym, że nie zdoła wymyśleć nic, czemby ich skruszył i zniewolił do błagania o litość. Nie omyliły ich przeczucia. Ojciec najszanowniejszy obmyślił już dla nich odpowiednie przyjęcie. Zgodnie z tradycyą raczył osobiście wziąć udział w wymiarze sprawiedliwości.
Kazał ich na początek stawiać przed sobą rzędem na klęczkach, a ująwszy w silną prawicę ostry dziryt bronzowy i trzymając lewą za sznur obezwładniający jeńca, po kolei wydłubywał każdemu oczy. Lubował się wraz z ludem swym widokiem drgających z okrutnego bólu mięśni twarzy. Żadnym jednak jękiem nie dano mu było uradować serca swego. Spochmurniało też oblicze Pana. Znudzony odrzucił krwawe narzędzie, a okaleczonych oddał w ręce otoczenia, zalecając szereg mąk, godny uroczystej chwili[1] i oddanie szczątków świniom na pożarcie.
Ale już podczas królewskiej operacyi geologowi zaszły mgłą oczy. Z zastygłą krwią w żyłach odwrócił głowę od miejsca kaźni, nie widział już nic. Gdzie spojrzał, jaskrawa plama czerwona zasłaniała mu wzrok.
Z okrzykiem boleści, pół nieprzytomny, zbiegł na dół. Rozpychał tłum, promieniejący od wielkiej uciechy, nic i nikogo dobrze już nie widział. Krew zasłoniła mu świat cały.
Krótkie zdławione jęki i swąd palonego żywcem ciała odbierały resztki przytomności. Pragnął znaleźć się jak najdalej od strasznego dworca pałacowego. Wreszcie ogarnął go błogi spokój.

Nie czuł zmartwiały i w niepamięci przez wieki płynący, jak w krainie, w której władcy ludu boga Assura wycisnęli ocean

  1. Jakie tam urozmaicone i wyszukane męki zadawać umiano, może czytelnik wyobrazić sobie, przypominając choćby pomysłowość Alego Ekbera, nadwornego kata władzcy Perskiego w wieku XIX po Chrystusie.