Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naszych wędrowców niezwykły szelest. Mimo woli gromadka nasza stanęła i nieruchomie badała przyczynę szelestu.
W poprzek drogi, którą właśnie miano przebyć, dążył do wody posuwistemi i szybkiemi rzutami okazały krokodyl, w obec którego największy amerykański (Crocodilus acutus) byłby jeszcze karłem.


Sagowiec. Cycas.

Za każdym rzutem w kierunku prostym, szeroki i płaski olbrzym przebiegał w mgnieniu oka najmniej 200 kroków — potem przez parę sekund pozostawał nieruchomym i znowu, zbaczając zygzakowato od pierwotnego kierunku, sunął jak strzała 200 kroków. W ten sposób dwa tylko razy podróżni mogli dokładnie objąć wzrokiem olbrzyma, zanim znikł w nadwodnej gęstwinie. Jeszcze sekunda — i rozległ się gwałtowny plusk wody. Płaskogłowy i krótkoszyjny potwór rzucił się w nurty, a zanim jeszcze trzy razy rozbił falę potężnym ogonem z taką mocą, że obfita piana wytrysła przynajmniej na 20 łokci w górę. Nastała znowu cisza.
— Wspaniała sztuka! — zauważył Stanisław.