Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli zginiemy? — odparłem. — Nietrzeba zbytnio ufać w szczęśliwą gwiazdę. Dotąd jakoś ze wszystkich opałów wychodziliśmy cało, ale kto wie, co nas czeka, jeśli się dalej będziemy awanturowali. Coraz bardziej przekonywam się, że świat to nie dla nas stworzony. Na każdym kroku same zasadzki, niebezpieczeństwa i niemiłe zdarzenia. Przyznaj się lordzie: ileś już razy zleciał z liści lub gałęzi?
— Ktoby tam takie drobnostki miał liczyć! — odrzekł Anglik, wydymając wargi z lekceważeniem. — To jest właśnie rozmaitość, jakiej nigdy już nie użyję...
— Bagatela! a jednak dość raz wpaść w przyzwoitą szczelinę, lub do wody, aby już więcej nie oglądać świata Bożego. Nie, stanowczo mamy już dosyć tułaczki. I co za rezultat naszych trudów? Pod grozą ciągłych niebezpieczeństw nawet obserwacye nie postępują tak, jakby iść powinny. Wiecznie trzeba się mieć na baczności, oglądać na wszystkie strony, ukrywać się i porzucać obserwowany przedmiot. A zresztą wraz z nami mogą zginąć zarówno twój pamiętnik jak moje obserwacye.
— Może masz i racyą, doktorze; musimy się szanować już nie dla siebie, ale dla wiedzy i chwały klubu. Zmizernieliśmy obaj nadzwyczajnie. Ja czuję, że że mi z połowę ciała ubyło, z ciebie także zostały skóra i kości... Psie życie, niema co mówić!
— A więc wracajmy.
— Zgoda, wracajmy!
— Czy natychmiast?
— Pocóż zwlekać! i tak dachu nie mamy nad głową; przenocujemy gdzie Bóg da — w drodze.
W pół godziny, zabrawszy najważniejsze okazy, pożegnaliśmy kamienną chatkę naszę.
W najprostszej linii mieliśmy do chorągwi, dostrzegalnej ze wszystkich miejsc bardziej wzniesionych,