Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienem więc ze swej strony uczynić ofiarę, ciężką ofiarę i upokorzyć się przed panem.
— Nie rozumiem.
— Domyślam się, że posądziłeś mię pan o rozmyślne okrucieństwo... wszak prawda?
— Rzeczywiście tak jest...
— Otóż zanadto byłem dumnym, aby zniżyć się do tłumaczeń; zresztą nie wierzyłbyś mi pan wtedy i pogardził tchórzem.
— Więc to nie pan podpaliłeś mrowisko? — zawołałem zdziwiony.
— Wiatr to uczynił, niestety! Zapaliłem, aby odpowiedzieć na pański sygnał jedną z odosobnionych gałęzi Płucnika (Lichen pulmonarius). Od niej wiatr rozniósł płomienie na całe pole tego porostu, a piekielny żar poopalał wszystkie owady, które, zwabione blaskiem, tłumnie kierowały swój lot w te strony. Ten sam żar, niesiony wiatrem, dokonał zniszczenia w mrowisku...
— Prawdaż to? — krzyknąłem uradowany, i wyciągnąłem rękę do przeciwnika.
— Potomek Puckinsów popełniał różne szaleństwa, ale kłamstwem się nie splamił! — odrzekł Anglik, prostując wyniosłą postać.
Po tem niespodziewanem wyjaśnieniu uścisnęliśmy sobie gorąco dłonie, puszczając w niepamięć nieporozumienie, które o mało nie tragicznie się skończyło.
Oddaliliśmy się potem w gąszcz leśny, w miejsce ustronne, aby już nie patrzeć na smutne szczątki katastrofy, i teraz dopiero posypały się zapytania, odpowiedzi i opowiadania o przebytych przygodach. Nie spostrzegliśmy, jak nadeszło południe i lord pierwszy pomyślał o posiłku.
— Kaducznie jestem głodny! — odezwał się, przerywając mi opowiadanie o nadwodnem więzieniu. — Wartoby pomyśleć o obiedzie. Co pan jadasz?