Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pieczarę napełniały wysmukłe, o długich nogach, komary.
Przezroczyste skrzydła i cienkie nogi skręcały się i paliły za każdem dotknięciem do zgliszcz.
Odurzone gorącem i żywcem pieczone, tarzały się biedne stworzenia na głowniach, podlatywały wgórę i czyniły daremne wysiłki w celu wyrwania się z zabójczego kręgu.
Były to przeważnie komary z rodzaju kiścieni (Ceratopogon), wylatujące tłumnie o zmroku i wesoło pląsające w powietrzu. Niby ćmy zleciały się do niezwykłej jasności, zapóźno spostrzegając, że ciekawość nie zawsze jest pierwszym, bo niekiedy bywa ostatnim stopniem do... piekła.
W miarę dopalania się ogniska, rozmiary klęski wzrastały i nowe ofiary powiększały zgiełk i zamęt.
W nieszczęsnym tłumie nietrudno mi było poznać znajome typy świata komarów: Kiścienie (Ceratopogon palidus, flavipes i trichopterus) i parę gatunków Ochotek (Chironomus riparius i minutus) jakie zwykle wieczorami zbite w tuman tańczą w powietrzu w postaci wysokich, ruchliwych słupów.
Dostrzegłe także pospolite komary (Culex nemorosus), a cała ta menażerya z popalonemi członkami okropny przedstawiała widok.
Jedne wirowały, jak frygi, leżąc na wznak; samczyki, pozbawione wspaniałych pióropuszy (rożków pierzastych), z bólu stawały na głowie, kręciły się w kółko lub wywracały koziołki, gdy inne, splątane w zbitą gromadę, szamotały się w konwulsyach konania.
Jeszcze chwilka i zrobiło się ciemno. Tylko woń spalonego rogu, taki bowiem zapach wydaje chityna, z której jest zbudowany zewnętrzny szkielet owadów, oraz urywany brzęk skrzydeł świadczyły, że com widział, nie było snem, ale rzeczywistością.