Strona:Erazm Majewski - Doktór Muchołapski.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnym robaczkiem, podobniejszym do ryby, niż do owadu. Uwijał się żwawo wśród tysięcy współbraci, wyszukując mikroskopijnych istotek w gnijących resztkach roślinności. Pędząc takie życie, zrzucał on w miarę potrzeby kilka razy skórę, aż stał się poczwarką po kilku miesiącach czynnego żywota (a nawet, stosownie do gatunku, po paru latach). W tym stanie zmienił bardzo radykalnie swoje barwy, kształty i zasady. Zwinął się tak, że głowa i koniec brzuszka stykają się niemal ze sobą, ale nie stracił w tym stanie ruchu, jak się to zdarzyło motylowi. W szybkich, a bardzo charakterystycznych rzutach, przecina on po dawnemu w różnych kierunkach rodzinną kałużę, pilnując, czy wszystko w porządku. Nie może już jednak, jak dawniej, kryć się stale w głębinach, bo potrzebuje powietrza; od czasu więc do czasu podpływa pod samą powierzchnię wody, wciągając powietrze dychawką, umieszczoną w ogonie. Nareszcie przychodzi dzień, w którym sądzono mu pożegnać nazawsze cuchnącą wodę. Pożarł on już dostateczną ilość słabszych żyjątek i zasłużony, oczekuje na awans. Otrzymawszy od przyrody nominacyą na komara, raźno przystępuje do obleczenia się w nowy, świetny uniform. Wypływa na powierzchnię i daje się muskać wietrzykowi. Gdy obsechł dobrze, nastaje w jego życiu decydująca chwila. Skórka, pokrywająca istotę, przeznaczoną odtąd do innego życia, pęka i wysuwa się z niej ostrożnie komar w nowem przebraniu. Tkwi jeszcze tylną częścią ciała i końcami skrzydeł w wątłej łupinie, niby w łódce. Popychany wiatrem, pływa czas jakiś po zwierciedle wód i obsycha. Niebezpieczna to nad wyraz chwila i przypomina mi akrobatów, pokazujących sztuki na trapezie, wzniesionym nad głęboką przepaścią, przypomina także szulerów w Monaco, co na jednę kartę stawiają cały swój majątek. Ileż komarów ginie na progu do nowej epoki życia, zaledwie raz jeden odetchnąw-