jest ustąpić po długiej utarczce. Ilza uczęszczała teraz do szkoły regularnie, czego dotychczas nigdy nie czyniła. Pan Carpenter powiedział jej, że gdyby była nieobecna raz tylko jeden bez dostatecznych przyczyn i dowodów, to nie brałaby udziału w następnem „ćwiczeniu” piątkowem, a tego Ilza nie byłaby przeżyła.
Pewnego dnia znalazł pan Carpenter w pulpicie Tadzia jego autoportret, naszkicowany ołówkiem. Tadzio pewien był, że usłyszy naganę, a tymczasem ten dziwny pan Carpenter ściągnął tylko brwi, popatrzył na Tadzia poważnie, odłożył rysunek i rzekł:
— Nie znam się na rysunkach, ale, do licha, mam wrażenie, że lepiejbyś zrobił, żebyś się przestał zajmować arytmetyką, a przez ten czas rysował i malował.
Wieczorem tego dnia poszedł pan Carpenter do pani Kent i przejrzał w szopie rysunki Tadzia. Następnie pomówił z jego matką. Nikt nie wie, o czem mówili, ani tem mniej co mówili. Ale, wychodząc, miał pan Carpenter wygląd człowieka niezadowolonego, zaskoczonego czemś nieoczekiwanem. Od tej pory pilnował bacznie postępów Tadzia w szkole, przyczem podarował mu kilka książek o teorji rysunku; zastrzegł się, żeby Tadzio nie zabierał ich do domu, czego chłopcu nie trzeba było powtarzać. Wiedział on dobrze, że w przeciwnym razie książki zniknęłyby bez śladu równie tajemniczo jak jego koty. Usłuchał rady Emilki, powiedział swojej matce, że przestałby ją kochać, gdyby się cokolwiek zdarzyło Leosiowi i Leoś rósł i rozwijał się jak najpomyślniej. Ale Tadzio był zbyt dobry, zbyt przywiązany do matki, aby nadużywać podobnej groźby. Wiedział, że przepłakała całą noc po
Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/364
Ta strona została skorygowana.
358