Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przynajmniej okno było na oścież otwarte, widocznie ciotka Nancy nie podzielała obaw ciotki Elżbiety. Nie miała wstrętu do nocnego powietrza. Emilka widziała przed sobą rozległe pola zbożowe, opromienione blaskiem księżyca. Ale pokój był duży, ciemny. Czuła się okropnie daleko od jakiejkolwiek żywej duszy ludzkiej. Była samotna, stęskniona. Rozmyślała o starym Kellym, ale to nie pomagało, przeciwnie. Straszne to było, spać w samotnym pokoju. Nigdy dotychczas nie spała sama. Nagle drgnęła. Jak to okno zaszeleściało! Jakgdyby coś, czy ktoś, miał wejść lada chwila do pokoju. Pomyślała o duchach Ilzy, o owym duchu, którego się nie widzi, a tylko go się słyszy i czuje, pomyślała o owych kamiennych psach, o ich domniemanem „ham, ham, ham” o północy. Gdzieś zaszczekał pies. Emilka poczuła zimny pot na czole. Co chciała powiedzieć Karolina, mówiąc o tych, którzy śpią w trumnach, w swych grobach? Podłoga zatrzeszczała. Czy niema czegoś, lub kogoś tam za drzwiami? Czy w kącie nic się nie rusza? Zewsząd dochodzą jej uszu tajemnicze dźwięki.
Wtem usłyszała hałas tuż za sobą. To było niewątpliwe. Ktoś poruszył się tuż za jej łóżkiem. Były to szelesty i szmery i zgrzyty. Ustawały i ponawiały się po chwili. To nie była gra wyobraźni... To był fakt.
Emilka drżała pod kołdrą. Przerażenie jej dochodziło do paroksyzmu. Teraz już nie przewidywała grozy, lecz stała wobec niej, oko w oko. Księży Staw był straszną, tajemniczą a wrogą miejscowością. Ilza miała słuszność. Tu straszyło. A ona, Emilka, leży tu sama, o kilka mil odległości od wszystkiego, co żyje.

301