Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku „Nowe Georgji“, której sylwetka rysowała się wyraźnie na jasnym horyzoncie.
— Dzięki Bogu! — zawołał kapitan, ujrzawszy znowu swój okręt. — Teraz nie lękam się już dzikusów.
Następnie zwrócił się ku jeńcom, którzy wyczerpani z sił do ostatka, pokładli się na dnie szalupy. Było to sześć istnych szkieletów, mogących godnie dotrzymać towarzystwa Mac Bjornowi: wychudzeni, wyschli, wynędzniali, okryci ranami i sińcami. Na ich twarzach rysował się długi szereg niewypowiedzianych mąk i nieszczęść.
Wszyscy niemal liczyli sobie około czterdziestki, a płowe włosy świadczyły o przynależności do rasy anglosaskiej. Jednakże, rzecz zaiste dziwna, wszyscy mieli taki wyraz twarzy, który nie mógł w widzu budzić ufności, i jakieś złowrogie błyski w oczach, kryjących w sobie coś zwierzęcego i nieszczerego. Szczegółem najmniej pocieszającym było to, iż wszyscy mieli w przegubach rąk i przy kostkach nóg głębokie sine blizny, takie same jakie widać było na członkach Billa. Jednakże kapitan nie przywiązywał do tego większej wagi. Skłonny był wierzyć, że przyczyną tych sińców były pęta niewoli u dzikusów.
O ósmej rano obie szalupy dotarły do skał, które uwięziły „Nową Georgję“.
Anna, Asthor i marynarze, pozostawieni na straży okrętu, okrzykiem radości powitali powrót wyprawy. Kapitan Hill, stanąwszy na pokładzie