Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wstali oboje, gdyż trzeba się było wziąć na nowo do roboty. Katarzyna posmutniała widząc, że Stefan ma wyraz niezadowolenia na twarzy. Widocznie podobał się jej lepiej niż tamten i wołałaby go była. Dręczyła ją myśl, jakby mu nagrodzić przykrość, to też gdy Stefan ze zdziwieniem zauważył, że lampa jego pali się niebieskawym płomieniem otoczonym szeroką, mglistą aureolą, skorzystała z tego, by go nieco rozerwać.
— Chodź, pokażę ci coś! — powiedziała przyjaznym głosem.
Zaprowadziła go na drugi koniec sztolni i pokazała szczelinę w pokładzie węgla. Wydobywało się stamtąd coś ze sykiem i bulkotem cichym, podobnym do ćwierkania małego ptaszka.
— Przyłóż rękę, a poczujesz jak ciągnie... To jest gaz. Zdumiał się. Więc to był ów straszny gaz kopalniany, który tylu spustoszeń był przyczyną? Diewczyna zaśmiała się i objaśniła, że dlatego lampy palą się niebiesko, bo dziś silnie ciągną gazy.
— Przestaniecie raz trajkotać? — krzyknął ojciec Maheu ostro.
Oboje wrócili do roboty, poczęli znowu napełniać wózki i pchać je z trudem, na czworakach pełzając pod niskim sklepieniem skalnym ku pochylni. Nim zatoczyli drugi wózek oblał ich znowu pot i trzeszczały stawy od wytężenia.
W sztolni hajerzy wzięli się na nowo do pracy. Często skracali czas śniadania, by się nie przeziębić, a połknięte szybko kanapki ciężyły im w żołądkach jak ołów. Leżąc na boku rąbali ze wzmożoną zaciekłością, opanowani jedną tylko myślą, mianowicie, by wydobyć jak największą ilość wózków. Wszystko nikło wobec nadziei zarobku, tak twardą okupionego pracą. Nie czuli już wody ciekącej ze skał, nie czuli kurczu karku, spowodowanego pozycyą nieznośną, gazów dławiących i strasznych ciemności, w których bledli i marnieli, jak rośliny posadzone do piwnicy. Powietrze stawało się coraz gorsze im bardziej zbliżało się południe. Przesycał je kopeć lamp, zatrute wy-