Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/459

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był to Chaval, któremu rumowisko zamknęło drogę, tak, że musiał się tu wrócić. Dwaj chłopcy, którzy poszli za nim, zostali po drodze ze zgniecionemi czaszkami, a Chaval ranny w łokieć miał jednak odwagę podpełznąć do nich, przeszukać im kieszenie i zabrać lampy. Ledwie to skończył, powała runęła i galerya za jego plecami zamknęła się.
Zaraz poprzysiągł sobie nie dzielić się zapasami z tymi nowymi przybyszami. Prędzej dałby się zabić, niż to miałby uczynić. Potem poznał przybyłych i zjadliwy uśmiech zjawił się na jego ustach.
— A, to ty Katarzyno! — zawołał. — Więc masz już dosyć swobody i wracasz do swego męża! Dobrze, dobrze, potańczymy sobie razem.
Udawał, że nie widzi Stefana, który zmartwiony spotkaniem osłaniał tulącą się doń dziewczynę. W końcu musiał się jednak pogodzić ze sytuacyą i spytał Chavala spokojnie, jakby się rozstali przed chwilą w najlepszej zgodzie.
— Nie wiesz, czy nie możnaby przejść dołem przez sztolnie:
Chaval drwił:
— Ach, przez sztolnie! Zapadły się, a my siedzimy w pułapce, pomiędzy dwoma murami... Mimoto jeśli jesteś dobry nurek, spróbuj... Iowszem...
Wistocie woda podnosiła się coraz wyżej, słychać było jej plusk, odwrót był odcięty. Chaval miał słuszność, siedzieli w pułapce, na końcu galeryi zamkniętej z przodu i z tyłu obsuniętemi skałami. Nie było stąd wyjścia.
— Widzę, żeś się namyślił zostać! — ciągnął Chaval dalej drwiąco. — I jestto zupełnie rozsądna myśl. Siedź tylko cicho, ja zapewne cię nie zaczepię. Wystarczy tu miejsca na dwu, zresztą wnet pokaże się, który z nas zdechnie, bo o pomocy, zdaje mi się, niema mowy.
Stefan odezwał się znowu:
— Możeby pukać... sądzę, że mogliby usłyszeć.