Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co mi tam! — krzyknął Chaval. — Róbcie co chcecie, ja idę tu! Zwrócił się w prawo, dwaj pomocnicy poszli za nim, a inni pobiegli za ojcem Mouquem, który wzrósł w Requillart i znał je na pamięć. Ale on sam począł się wahać, którędy iść. Strach mącił myśli, a najwytrawniejsi nawet nie poznawali chodników i widzieli wszystko jak przez mgłę. Przy każdem rozstaju namyślano się, a przecież trzeba się było spieszyć.
Stefan szedł na końcu powstrzymywany przez zdrętwiałą ze strachu Katarzynę. On byłby zwrócił się w prawo jak Chaval, ale narażając się na śmierć rozdzielił się z nim. Zwolna ludzie nikli w różnych chodnikach i już tylko kilku szło za starym Mouquiem.
— Obejmij mnie za szyję, poniosę cię! — rzekł do Katarzyny Stefan, czując, że słabnie.
— Nie, zostaw mnie, — odparła — już nie mogę! Wolę zginąć zaraz. Zostali o pięćdziesiąt kroków za innymi i Stefan wziął Katarzynę na plecy, mimo, iż się opierała. Nagle przed nimi zapadło się sklepienie galeryi, spadł ogromny blok i zatarasował przejście. Woda przemoczyła już skały i poczęły się zasypywać chodniki. Musieli wracać, a nie wiedzieli w którym kierunku idą, znikła nadzieja wydostania się przez Requillart. Cały ratunek polegał jeszcze na wydostaniu się do chodników wyższych, gdzie im pospieszą może z pomocą, gdy woda opadnie.
Stefan poznał wreszcie pokład Wilhelma.
— Dobrze! — wykrzyknął. — Wiem już gdzie jesteśmy! Na Boga, byliśmy na dobrej drodze, ale teraz już przepadło. Słuchaj, teraz pójdziemy prosto i przez komin dostaniemy się do górnych sztolni.
Woda sięgała im piersi, więc posuwali się bardzo powoli. Dokąd było światło, dało się jeszcze wstrzymać, więc zgasili jedną lampę, by zaoszczędzić oliwy. Dotarli nareszcie do pionowego komina, gdy doszedł ich hałas. Obejrzeli się. Czyżby to byli górnicy, którym spadające bloki zatamowały przejście? Coś nadbiegało z tyłu w pia-