Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewątpliwie. Począł rozmyślać nad owymi synami ludu, używanych przeciw ludowi. O jakże łatwem byłby tryumf rewolucyi, gdyby armia przeszła na jej stronę. Wystarczyło by obywatel w kasami przypomniał sobie swe pochodzenie. To napełniało najwyższą trwogą mieszczuchów. Na myśl tę zębami dzwonili. We dwie godziny runęłaby ich egzystencya pełna użycia, oparta na przemocy. Podobno całe już pułki są uświadomione socyalistycznie! Tak mówią, ale czy to prawda? Czy rozdzielone przez burżuazyę naboje obrócą się przeciw niej? Stefan począł marzyć jakby to było pięknie, gdyby konsystujący tu pułk pierwszy oświadczył się za strejkującymi, wystrzelał właścicieli Kompanii i oddał kopalnie górnikom.
Głowa mu zapłonęła, i nim się opamiętał począł wstępywać na nasyp. I czemużby nie mógł zaczepić tego wojaka, przekonać się co myśli? Z niewinną miną, jakby miał jeno zamiar zbierać drobne kawałki węgla, zbliżył się do nieruchomego żołnierza.
— Hej, cóż tam bracie... Psie powietrze... ha? Spadnie śnieg, myślę!
Żołnierz był niskim szczupłym blondynem o twarzy piegowatej. Stefan widząc jak niezdarnie otula się płaszczem, poznał w nim rekruta.
— I ja tak sądzę — odparł cicho.
Spojrzał jasnemi oczyma na szare już niebo, czarne i sine chmury leżące w dali na ziemi ciężko, jak ołowiane.
— To dopiero rozum — ciągnął Stefan dalej — stawiać cię tam na górze, gdzie możesz na śmierć zamarznąć! Cóżto, czy mają nadejść kozacy?
Żołnierz drżał z zimna i milczał. Stała tam wprawdzie buda, do której się czasem w burzę krył Bonnemort, ale dano roskaz, by nie opuszczczać grzbietu nasypu i żołnierz nie ruszył się, choć mu ręce tak zesztywniały, że nie czuł karabina. Należał on do oddziału sześdziesięciu ludzi strzegących Voreux i często przychodziła nań kolej stać tu. Odmroził już nogi i był pół martwy, ale dyscy-