Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grelowi męstwa, uśmiechnęła się swobodniej. Małżeństwo było sprawą postanowioną. Pan Hennebeau spoglądał to na żonę, to na młodego człowieka, którego chciał zabić dziś rano, to znów na dziewczynę, która go od niego uwolni. Nie spieszno mu do tego było! Bał się raczej, że po utracie kochanka, żona stoczy się niżej jeszcze może, padnie w objęcia lokaja...
— A jakże wy się czujecie dziewczęta? — spytał Deneulin córek. Nie poturbowano was?
Bały się, ale zarazem uradowane były bardzo, że raz zdarzyło im się widzieć coś takiego. Śmiały się teraz z niebezpieczeństwa.
— Sapristi! — mówił dalej Deneulin. Ładny to był dzień... ani słowa! Wiecie co moje panny córki? Jeśli chcecie mieć posagi, to musicie je sobie same zdobyć!... Ba, nie koniec na tem! Przygotujcie się na to, że będziecie musiały utrzymywać starego ojca!
Usiłował żartować, ale głos mu drżał. Dziewczęta rzuciły mu się na szyję. Łzy napełniły jego oczy.
Pan Hennebeau posłyszał wyznanie i twarz mu pojaśniała. Vandame wpadnie w ręce Montsou! Oto nagroda za strejk, oto sposób uzyskania względów rady nadzorczej. Ilekroć trafiały go nieszczęścia życiowe, cofał się w swą skorupę urzędniczą i udziałem szczęścia swego mienił wtedy precyzyjne, gorliwe spełnianie roskazów przełożonych.
Uspokojono się, w salonie jasno oświeconym zapanowała cisza, słychać było jeno niby ciosy siekiery rąbiącej drzewo. Cóż się tedy stało z krzyczącymi? Kamienie nie tłukły już o okiennice. Zaciekawieni wyjrzeli wszyscy przez szyby ganku. Ale nie wiele widać było, więc udano się na górę, by spojrzeć poprzez listwy żaluzyj.
— O, widzisz pan tego szubrawca Rasseneura? Stoi w progu szynku naprzeciwko! — rzekł pan Hennebeau do Deneulina. Wiedziałem, że jest wszystkiego sprężyną!