Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się musiał teraz z nawyższy ostrożnością na kolanach często na brzuchu i rękami, macać drogi w ciemności. Nagle stado szczurów w szalonej ucieczce przebiegło przed niego.
— Do stu tysięcy! Kiedyż będzie koniec tego wreszcie! — mruknął zdławionym głosem.
Już właśnie byli na miejscu. Galerya rozszerzyła się nagle. Była to w wyśmienitym stanie znajdująca się droga jezdna, tworząca wśród pozgniatanych partyj dalszych rodzaj groty. Stefan zobaczył, że malec przystanął, świecę wstawił między kamienie i rozgląda się po grocie z lubością, jak człowiek, który wreszcie znajduje się u siebie. Jeanlin istotnie zmienił galeryę w przyzwoite mieszkanie. W kącie, kupa siana zapraszała do spoczynku, na stole utworzonym z kawałków drzewa, było dużo smakołyków, chleb, jabłka, kilka flaszek jałowcówki, jaja. Była to jaskinia złodziejska z nagromadzonym od tygodni łupem, wśród którego znajdywały się też rzeczy zgoła niepotrzebne ściągnięte jeno dla przyjemności, a więc mydło i czernidło do butów. Malec siedział i z roskoszą spoglądał na swe skarby.
— A hultaju jeden! — krzyknął Stefan wysapawszy się — To ty opływasz tu we wszystko gdy my tam przymieramy głodem?
Jeanlin zrazu przerażony uspokoił się poznawszy Stefana.
— Przekąsisz co? — spytał. — Smakowałby ci może kawałeczek sztokfisza i kieliszeczek gorzkiej?
Począł zaraz oskrobywać rybę z brudu i miotu muszego ładnym, nowym nożykiem w rodzaju sztyletu o kościanej rączce. Nożyki takie zwykle noszą różne napisy. Na nożyku chłopca widniało wycięte słowo: Miłość.
— Ładny masz nożyk — zauważył Stefan.
— Dała mi go Lidya, — odparł nie wspominając o tem, że z jego nakazu skradła go z kramiku stojącego w Montsou niedaleko gospody „Pod trupią głową“. Skrobiąc rybę rzekł: