Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

armia ludzi, którzy zawołają: światła i praw! I czyż nie walczyć o przyspieszenie tej chwili, czyż nie trzeba czynić tego, choćby przyszło użyć siły?
Maheu mimo, że całkiem przekonany wątpił w powodzenie.
— Odprawią, gdy się tylko ruszymy. Stary ma słuszność. Niema nadziei, nigdy niezabraknie górników co zechcą sprzedać swą pracę za nędzny zarobek. Niema nadziei!
Milczano chwilę, wreszcie ozwała się Maheude, jakby budząc się ze snu.
— Gdyby choć prawdą było co mówią księża, że tam spotka nas nagroda!
Przerwał jej głośny śmiech. Nawet dzieci wzruszały ramionami. Przestały wierzyć pod wpływem warunków w jakich żyły, ale nie wierząc w niebo, bały się jednak duchów ziemi. Był to jakby powrót do pierwotnego kultu.
— Księża! Ha, ha, ha, — śmiał się Maheu — gdyby w to sami wierzyli, to mniej by jedli, a więcej pracowali, w celu zapewnienia sobie tam lepszego miejsca. O nie, po śmierci niema nic!
Maheude ciężko wzdychała.
— Mój Boże! Mój Boże!
Opuściła ręce na kolana i rzekła z rospaczą:
— A więc niema nadziei! Wszyscy spojrzeli po sobie. Dziadek Bonnemort splunął w chustką od nosa, a Maheu zapomniał fajki w ustach. Dwoje malców usnęło, a siedząca między nimi Alzira słuchała pilnie. Katarzyna oparłszy twarz na pięściach wpatrywała się w Stefana swemi wielkiemi oczyma. Byłaby słuchała do rana. W całej kolonii cisza panowała, przerywana jeno krzykiem dziecka w odległym domu i pijaka zapóźnionego w szynku. Zegar ścienny na dole tykał miarowo, a z mokrej, posypanej piaskiem podłogi wznosiła się fala wilgoci.
— A cóż to znowu za poglądy! — zawołał Stefan — czyż nam koniecznie do szczęścia potrzeba Boga