Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ci. Gdy dostojnicy oddalili się o jakieś trzydzieści kroków, języki poczęły latać.
— Mają na sobie ubrania wartające więcej od nich samych!
— Niewątpliwie!... Tej drugiej nie znam, ale za tę naszą nie dałabym czterech sous, choć taka tłusta. Opowiadają rozmaitości.
— Podobno ma kochanków!... Przedewszystkiem inżyniera...
— Tego chudego malca... Ależ to pchła... może zginąć w prześcieradłach!
— Cóż to szkodzi jeśli jej odgadza! O, ja nie dowierzam żadnej takiej damie co ciągle kręci nosem i robi miny niezadowolenia gdziekolwiek się znajdzie... Patrzcieno jak kręci zadkiem, jakgdyby chciała wyrazić w ten sposób, że pogardza nami wszystkiemi. Czy to przyzwoite?
Pani Hennebeau i jej goście uszli tymczasem powoli, ciągle rozmawiając spory kawałek drogi. Nagle ukazała się kareta i zatrzymała na gościńcu przy kościele. Wysiadł z niej mężczyzna może piędziesięcioletni z ogorzałą, surową, energiczną twarzą, ubrany w czarny długi surdut.
— Patrzcie, mąż! — szepnęła Levaque zniżając głos jak gdyby mógł usłyszeć. Strachem przejęło ją zjawienie się generalnego dyrektora, przed którym drżało dziesięć tysięcy robotników. — Czyż może być, by ten człowiek miał rogi?
Cała kolonia wyległa na dwór. Wzrastała ciekawość kobiet, poszczególne grupy poczęły się z sobą zlewać i utworzyły wreszcie tłum, a gromada zasmarkanych dzieci z otwartemi ustami obiegła drogę.
Z poza parkanu okalającego szkołę wyjrzała nawet raz twarz nauczyciela. Kopiący w swoim ogrodzie robotnik przerwał pracę, otworzył szeroko oczy i gapił się stojąc z nogą opartą o żelazo łopaty.
Pomruk plotkujących kobiet rósł, nabrzmiewał podobny do szumu wiatru w kupie suchych liści.
Ścisk był największy przede drzwiami pani Levaque. Zbliżyły się naprzód dwie kobiety, potem dziesięć, potem