Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/88

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    Rozeszli się wszyscy u progu kuźni. Każdy wziął swe suknie codzienne i poszedł w swoją stronę.
    Jep i Bepa pozostali sam na sam. Milczeli przez chwilę, gniew Bernadacha i zawiść Galderyka ciążyły na nich. Zarzuciwszy ramiona na szyję Jepa gestem czułej troskliwości, jakby jeszcze grała rolę mężczyzny, Bepa obwiniała się, że jest przyczyną jego strapienia.
    — Galderyk uczynił to przez zazdrość — mówiła — gryzie go, że my się kochamy.
    — Chciwość kieruje nim, narówni z zazdrością. Boi się, by go ojciec nie wydziedziczył i dlatego przychlebia mu się.
    — Niech sobie robi, co mu się podoba! Nikt nam przecież nie zabroni pobrać się, gdy tego sobie życzymy.
    — Wszystko mi jedno, bylebyś mnie kochała, moja ty jedyna! No powiedz, kochasz mnie?
    — Kocham, bardzo kocham.
    — A więc zawrzyjmy ugodę... ja chcę zadatku... całusa...
    — Tylko jednego całusa?
    Całowali się długo.
    — Właściwie, jeśli ma być wszystko w porządku — rzekł Jep po namyśle — to powinniśmy spytać się twego dziadka czy się zgadza... wiesz co, chodźmy do niego zaraz!...
    Dragon obchodził tłusty czwartek samotnie.