Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co wzgardził łaską, lekcyę moralną dla reszty owieczek.
Bepa płakała u łoża dziadka. Łkanie w strząsało nią całą. Dokoła lamentowały kobiety.
Proboszcz Colomer nakazał milczenie.
— Odmówimy De Profundis — rzekł, klękając.
Wersety recytowane naprzemian przez księdza i wiernych brzmiały długą chwilę. Po skończonej modlitwie proboszcz podniósł się z klęczek i zwrócił do audytoryum.
— Modliliśmy się tu za duszę naszego brata Malhiberna — rzekł — i jeszcze modlić się będziemy, bo nie należy nigdy wątpić w miłosierdzie boskie. Człowiek ten zmarł nagle. Miejmy nadzieję, że skrucha znalazła przystęp do tego serca, w ostatniej choćby chwili, że żal głęboki zdołał go pojednać z surowym sędzią! Niech jego śmierć nauczy nas być zawsze gotowymi, bo nie znamy dnia ani godziny... Prośmy Boga, bracia moi, by udzielił nam łaski dobrej śmierci. Prośmy też Najświętszą Pannę by wstawiła się u Synaczka swego za tym oto grzesznikiem, by nie gorzał w ogniu piekielnym.
Proboszcz Colomer umilkł. Dreszcz strachu przebiegł po zebranych.
— Dziadku! mój biedny dziadku! — jęczała Bepa.
Brakło jej słów, krzyczała, jęczała, łamała ręce wstrząsana spazmami rozpaczy.