Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tach w kuźni, o przyjaźnieniu się jej z narzeczoną Jepa? Wskazówka zegara zaszła już daleko, pora była się zabierać, jeśli uniknąć miała awantury w domu. Wstawała, brała koszyk gospodarski, ale nim odeszła wydobywała z niego zawsze jakieś zapasy, tuzin jaj, kawałek słoniny przyniesiony tu umyślnie dla przyszłej synowej.
— Mam jeszcze kawał drogi przed sobą — mówiła — a sił mam akuratnie tyle co kurczę, będzie mi lżej nieść.
Biedna Aulari! Daremnie uważała i strzegła się przed niedyskrecyą sąsiadów, daremnie śledziła mając wyjść z kuźni czy kogo niema na ulicy, we wsi wiedzą wszyscy wszystko i powtarzają naturalnie. Jakiś zły język wypaplał Bernadachowi tajemnicę. Znikanie peryodyczne wiktuałów ze śpiżarni, może też i kilku czasem groszy, doprowadziły Bernadacha do pasyi. Był chytry i domyślny, wiedział gdzie tonie pożywienie i pieniądze więc pewnego dnia zakazał Aulari surowo stanąć nogą w kuźni.
— Jestem pewny — mówił — że te kobiety dają ci złe rady. Bepa zamiast ci zawracać głowę wolałaby zapłacić skrypt dłużny, który dawno już temu podpisał dragon. A ty także mądra jesteś. Wynosisz z domu wszystko. Gdyby cię nie pilnować, to wydarłabyś mi ostatni kawałek chleba z ust, by go dać tej małpie. Ładne towarzystwo