Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A ta dziewczyna, to ja? ja? Tyś pewnie zwaryował mój biedny Jep!
— Ty nie zwaryujesz, bo nie masz serca.
— Podejrzenia! wymówki! To tak mnie witasz? Ej, to chyba niemożliwe, może mnie uszy mylą. Powiedz, że to nieprawda!
— Mów, mów, słów ci nie zbraknie, wiem, wiem. Tego towaru kobiety mają zawsze dosyć na składzie. Zresztą wszystko jedno, ciekaw jestem dowiedzieć się, co miał Galderyk do roboty dzisiaj u was?
— Był właśnie w twojej sprawie. Przysłała go Aulari. Ustawicznym płaczem i prośbami skłoniła wreszcie męża i syna, by ci przyszli z pomocą, a że przypuszczała, iż my może wiemy gdzie ciebie szukać, przysłała ci pieniądze przez Galderyka. Sto franków, bierzże... ale ponieważ mnie podejrzywasz, przerachuj czy nie brakuje...
— 1 ty wierzysz tym historyom? Ja nie. Chcą mnie wciągnąć w pułapkę a ty będziesz przynętą. Ty grasz kartami Galderyka... hę?
— Jeszcze nie przestajesz mnie krzywdzić? No tego już za dużo! Po roku takiej przyjaźni, po roku pożycia razem i tylu dowodach... za kogóż ty mnie właściwie masz?.... Dosyć tego. Bądź zdrów Jep. Nienawidzę cię!
Chciała odejść. Jep ją przytrzymał i przemocą wciągnął do chaty.