Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzę rzecz zgoła inaczej. Chłopak jest chory, rzucono nań uroki. Już jako mały cierpiał na to. Przypomnijże sobie. Gdy go taka melancholia nachodziła stawał się jakby obłąkany, nie poznawał ludzi. Jednego razu mało co nie umarł. Zesztywniał, oczy mu się przewróciły jakby miał konwulsye. Wtedy to wyleczyła go stara Barabianna. Odmówiła pacierze i dała mu zażyć słynnej swej konfitury z głogu. Kosztowało nas to drogo... trudno... ale dziecko się uratowało. Takiego mu i dziś potrzeba lekarstwa.
— Tak, to... a przytem praca!... — zakończył Bernadach. — Dalej chłopcze, do roboty! Niema nic lepszego na rozjaśnienie w głowie, jak dobrze spocić się przy robocie, chodź!
Powstał, poprawił paska na biodrach. Z sierpem w garści, wyprostowany, czekał na skraju nowego zagona na syna.
— Dalejże, spiesz się, zaczynajmy!
I znowu w ciszy rozległ się świst sierpów, ponad łanem poczęły wznosić się i opadać dwa grzbiety, a w dali na białej drodze wijącej się uboczą czerwona spódnica Aulari nikła powoli, aż zatonęła w potokach światła słonecznego.