Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/121

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    — A kościoły, co zrobicie z kościołów? — zapytał Jojotte.
    — Świątynie, w których obchodzić będziemy święta Ludzkości! Zupełnie, jak za Rewolucyi.
    — Więc nie usuniecie dzwonników?
    — Dzwony nie mają przekonań, dziś rozbrzmiewają dla proboszczów i dewotek, jutro zahuczą potężnie jak gromy, ku czci Rewolucyi socyalnej!
    — Podobają mi się wasze ideje! — rzekł Jep. — Jeśli pozwolisz, chciałbym wstąpić do stowarzyszenia zaraz, choćby dziś!
    — Zaraz dziś? — Tak jak stoisz? — uśmiechnął się Ramon. — Do naszego stowarzyszenia nie wstępuje się jak do młyna. Muszę najprzód poradzić się towarzyszów. Wiem, że mają zamiar utworzyć stowarzyszenie w Ria. Mówiąc otwarcie, właśnie w tym celu tam idę; polecono mi zorganizować centuryę, ja będę centuryonem. Znam cię od dawna Jep... biorę na siebie twe przyjęcie. Oznaczymy dzień na zebranie. Słuchaj dobrze, to nie są żarty! Z chwilą gdy zostaniesz wtajemniczony, gdy przysięgniesz na krucyfiks i sztylet, będziesz związany na śmierć i życie.
    — Nie boję się — rzekł kowalczuk — to sprawa załatwiona, jestem twój... a pan, panie Sabardeilh? myślę, że nie zechcesz się wyłączać... taki republikanin...
    — Nauczyciel zażądał czasu do namysłu. Prze-