Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by pomógł, do przywrócenia pokoju w rodzinie. Proboszcz wzruszony łzami i spiesząc się na obiad do domu, przyrzekł jej to uczynić.
Kolej przyszła na p. Sabardeilh.
Nauczyciel żył dotąd w dobrych stosunkach z proboszczem. Kierownictwo chóru, nauczanie katechizmu, czyniły zeń współpracownika parocha, funkcyonaryusza napół kościelnego. Wierzył on zresztą na swój sposób, podobnie jak wierzyła wielka liczba republikanów w tych czasach. Wielbił on Chrystusa rewolucyonistę, pasterza maluczkich i zwiastuna Republiki socyalnej. Proboszcz Colomer zrazu był pobłażliwym na tę swego rodzaju utopię.
Wobec ogólnej nienawiści do rządów dawnych, obawiając się ludzi nowych co przyszli do steru, paroch Katlaru, podobnie jak prawie wszyscy współkoledzy, ogłosił się publicznie po stronie rządu tym czasowego, zaintonował na całe gardło: »Salvum fac populum tuum Domine!«, i pokropił wodą święconą drzewo wolności. Ale potem, w miarę jak reakcya poczęła podnosić głowę, zmienił także ton.
Mimo to, z wielką roztropnością, jako człowiek niecierpiący przejść gwałtownych, w dalszym ciągu patrzył przez palce na postępowanie nauczyciela, a gdy go spotkał, unikał w rozmowie tematów drażliwych.
Dzisiaj atoli, w poufnem tète a tète trybunału pokuty, nastąpiło małe starcie. Ksiądz się pogniewał. Miał on jeszcze świeżo w pamięci bluźniercze