Strona:Elwira Korotyńska - Dary szczęścia.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mie się srerotami, może umieści rodziców w przytułku...
Skierował się ku rzece, która w tym czasie wezbrała gwałtownie i wirem swym szalonym zapraszała do swej głębi.
— Pójdź! — szemrała falami oblanemi zachodzącem słońcem — pójdź, utop we mnie swe troski, złóż na mych szatach zbolałe swoje serce, ostatnią łzę swoją mi oddaj!...
Stanął Filip nad brzegiem urwistym, położył tobołek na murawie, spojrzał na piękny świat boży i zapłakał...
— Taki to mój koniec! — szepnął — na to mię porodziła matula!
I już miał się rzucić w rozhukane fale, gdy naraz zatrzymał go ktoś, złapawszy za ramię:
— Co to? co robisz? Czyś oszalał? — rozległ się czyjś głos słodki, a zarazem stanowczy.
Obejrzał się przez siebie...
Przed nim stało Szczęście.
Włosy złote rozpuściło na ramiona, rozradowane oblicze skierowało na biedaka z litością.