Strona:Elizabeth Barrett Browning - Sonety.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XLIV

Najdroższy, niosłeś dla mnie mnogie kwiaty w darze,
Któreś w ogrodzie swoim zrywał całe lato,
Zimę całą, jakgdyby wzrastały bogato
W pokoju tym, w pieszczocie dżdżu i słońca skwarze.

Przyjm więc, jako wzajemność uczucia nakaże,
Więź myśli, które tobie rozkwitły odpłatą,
Które w chłodzie i spiece hodowałam nato
W głębiach serca. Kwietniki moje, wirydarze

Porosła gorycz chwastów, rozlicznego ziela:
Ręki twej łakną; lecz tu rozkwita głóg biały,
Tam znów bluszcz moje grzędy dla ciebie wyściela!

Weź, zachowaj, gdzie w krasie spoczęłyby trwałej;
Prawdziwą dostrzeż barwę okiem przyjaciela,
Powiedz sercu, ich kiełki w jej sercu zostały!